Byłem na polanie. Widziałem stado łani, głód nie dawał mi spokoju, ale założyłem wilka. Była, to wadera. Podążała wzdłuż strumyka. Pójść za nią ? - Myślałem. Ostatecznie wolałem zostać i czekać...
Około trzydziestu minut później wróciła. Kiedy mnie zobaczyła zaczęła warczeć, pokazywać, iż jest większa i groźniejsza. Przyznam, że wyglądała strasznie, ale nie mogłem ponownie stracić okazji na stanie się członkiem stada... podszedłem bliżej.
- Jestem Luck... - Wymamrotałem, - nie należę do żadnej watahy.
- Idź z tond póki Ci życie miłe !
- Kim jesteś ? - Spytałem z przerażeniem.
Wadera była coraz bliżej...
- Kim jesteś ? - Powtórzyłem.
- Bellis, a ty... - Przerwała. - idź z tond !
Śliczna wadera odwróciła się i pognała na zachód. Ruszyłem za nią.
Już po chwili znaleźliśmy się przy wielkim, a nawet ogromnym drzewem. Schowałem się w krzakach i postanowiłem nasłuchiwać...
- Och, pomóż Mi, pomóż Mi ! - Krzyczała wadera.
- On musi tu zostać... - Drzewo powiedział spokojnie. - Jak inaczej założysz watahę ?
- Ja z nim ?!
- To jedyna szansa. Jak najszybciej musisz urodzić dzieci... Ponieważ twoi potomkowie, pozwolą Mi żyć...
- Nie umierasz ? Prawda ?! - Powiedziała ze łzami w oczach.
- Nie chcę Cię martwić. Idź i przyjmij go. Szukajcie nowych wilków. Twórzcie nowe rzeczy. Żyjcie...
Drzewo zamarło, a ona rzuciła mu się na korzenie zalana łzami. Wstała i ruszyła, a ja zostałem niezauważony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz