sobota, 27 czerwca 2015

Od Maydrina CD Powerlessa

Nie chciałem zginąć w ten sposób. Znaleziony na dnie morza bez możliwości pożegnania się z tymi, których poznałem od czasu ucieczki z laboratorium. Tak naprawdę nigdy nie myślałem o tym, gdzie i kiedy zginę, ale wydawało mi się, że nie nastąpi to szybko…może się myliłem.
Gdy zaczęliśmy spadać w dół, uświadomiłem sobie, że nie umiem pływać. Rzadko miewałem kontakt z wodą, a jeżeli już to nie pływałem w morzu czy jeziorze, gdzie dno było setki metrów pode mną.
Albo utrzymam się na powierzchni albo utonę.
Z głośnym pluskiem wpadliśmy do wody, spleceni razem jak jedno ciało. Może to miało złagodzić upadek. Potem woda znalazła się wszędzie, wypełniła mi gardło, wpadła do płuc. Przed oczami miałem tylko błękit morza, słyszałem ciszę morskich głębin. Zacisnąłem usta i zamachałem łapami, by wydostać się na powierzchnię. Moje płuca płonęły, czułem jak tracę siły. Rozpaczliwie machałem łapami, ale to nic nie dawało. Oczy piekły mnie, ale nie zamknąłem ich. Byłem przerażony tym, że za chwilę umrę.
I wtedy, dziwna rzecz, woda jakby rozstąpiła się przede mną. Wcześniej czułem wszechobecne uczucie ciężkości jakby ktoś nieustannie trzymał mnie za ogon i ciągnął w dół. Miałem wrażenie, że teraz to ustąpiło i mogłem poruszać się tak jakbym był w powietrzu. Odepchnąłem się nogami a woda stężała w miejscu, gdzie zetknęła się z moimi łapami. Przepłynąłem kawałek. Rozejrzałem się za Powerlessem. Był tam, kilka metrów pode mną, wolno opadał w dół. Oczy miał zamknięte, ciało bezwładne. Bałem się, że nie dam rady do niego dopłynąć, że tylko przez chwilę mogłem poruszać się w wodzie, a za chwilę stracę siły i morze mnie pochłonie, uczyni swoją kolejną ofiarą. Ale jednak się udało. Złapałem Powerlessa, chociaż bardziej to wyglądało jakbym go przytulał, ponieważ chwyciłem go wpół i chwilę odczekałem, by nabrać siły. Dryfowaliśmy razem w tej bezdennej ciszy. W końcu odepchnąłem się i popłynęliśmy na powierzchnię.
Płuca wciąż paliły, ale odkryłem, że ten ból stał się częścią mnie, tak samo jak piekące oczy. Czułem go, ale nie przeszkadzał mi w parciu naprzód. Jedyne, co się teraz liczyło to ocalenie nas oboje, mnie i Powerlessa. Bałem się, że może umrzeć, zanim dotrzemy na ląd. Kto wie, może on już umarł, a ja niepotrzebnie ciągnę go na powierzchnię. Zamknąłem na chwilę oczy. Miałem wrażenie, że zaraz się rozpłaczę. To ja namówiłem Powerlessa na tą wyprawę na Magiczną Skałę i gdyby nie to, może wciąż by żył. W następne odepchnięcie włożyłem część mojej złości. Pomknęliśmy w górę.
Nie pamiętałem, ile czasu zajęło nam wypłynięcie na powierzchnię. Gdy już wychyliłem łeb nad wodę, poczułem jak wiatr targa moje futro. Zanurzyłem się od razu z powrotem, bo Powerless nie należy do najlżejszych wilków i nie mogłem utrzymać go przez cały czas na powierzchni. Jeszcze tylko dwa razy wystawiłem łeb nad wodę- pierwszy, by przeczesać wzrokiem okolicę w poszukiwaniu smoka i drugi, by zlokalizować ląd.
Gdy tak holowałem Powerlessa, przyszło mi na myśl, dlaczego nie czuję się zmęczony. Tyle wysiłku, a moje mięśnie nawet nie zaczęły pojękiwać z bólu. Nie zajmowałem się tym dłużej, bo był to tylko głupi temat do rozmyślań. Musiałem zająć się czymś ważniejszym.
Wkrótce dopłynęliśmy do lądu. Nie wiedziałem, czy była to tylko mała wysepka czy nie, ale z ulgą przyjąłem fakt, iż wreszcie mogę puścić Powerlessa, a on nie zacznie opadać na dno. Przewróciłem go na plecy i wsłuchałem się w jego oddech. Nie usłyszałem nic, ale starałem się nie panikować. Kilka uciśnięć klatki piersiowej wystarczyło, by basior zakaszlał i wypluł wodę na piasek. Leżał chwilę, dochodząc do siebie. Dałem mu chwilę na odpoczynek, a tym czasie rozglądnąłem się wokół, szukając wzrokiem smoka. Nie widziałem ani jaskini, którą opuściliśmy, ani wodospadu ani niczego… Musiałem odpłynąć daleko.
Płuca i gardło wciąż mnie piekły i nagle poczułem mdłości. Odwróciłem się i zwymiotowałem. Wodą. Chwilę później zacząłem kaszleć, a z pyska również popłynęła mi woda. Przestraszyłem się. O co chodzi? Wyglądało to tak, jakbym użył wody jako składników niezbędnych mi do życia- tlenu, pożywienia. To było straszne.
Powerless jęknął cicho. Oparłem pysk łapą i zbliżyłem się do niego. Oddychał głęboko.
- Jak się czujesz?- spytałem.
Zamrugał powiekami, jakby dopiero co mnie zauważył.
- Oh…dobrze…mam nadzieję- odparł.- Czuję się tak…słabo. Smok jest w pobliżu?
Jest niezły, stwierdziłem. Dopiero co odzyskał przytomność, a myśli już jasno.
- Nie wypatrzyłem go- uspokoiłem go.- Może odleciał, a może wciąż nas szuka, ale…gdzieś indziej.
Powerless zamknął oczy.
- Dobrze- westchnął.- Muszę odpocząć.
Pokiwałem głową.
- Wziąłeś na siebie większą część uderzenia…Dziękuję.
- Nie masz za co dziękować- odpowiedział.- Czułem, że po prostu muszę to zrobić. Mam skrzydła, chociaż pokiereszowane i muszę to wykorzystać.
Zakaszlał.
- Odpoczywaj- powiedziałem.- Jesteś wykończony.
- A ty nie?- Zaśmiał się cicho, prawie niesłyszalnie.- Holowałeś mnie cały czas…nawet nie wiem, ile czasu, ale na pewno musisz myć zmęczony.
- Spokojnie, nie jest tak źle- zapewniłem go.- Odpoczywaj.
Poddał się i ułożył się wygodnie na piasku. Położyłem się obok niego. Nie byłem specjalnie zmęczony, co było dosyć dziwne, ale nie mogłem też być na łapach cały czas.
Śledziłem powolną drogę słońca na nieboskłonie, aż skryło się za horyzontem. Świat ogarnęła ciemność. Powerless dalej spał, na szczęście oddychał już spokojniej niż wcześniej. Uśmiech wypełzł mi na pysk, gdy uświadomiłem sobie, że jednak pomimo wszystkich przeciwności wciąż żyjemy, on wciąż żyje i ma się coraz lepiej.
Po kilku godzinach, kiedy powieki opadały mi co kilka sekund i nie potrafiłem już dłużej nas pilnować, delikatnie poruszyłem Powerlessa. Zamieniliśmy się miejscami, teraz on czuwał. Z ulgą przyjąłem wypoczynek.
A śniło mi się…laboratorium. Dzień, w którym razem z moim najlepszym przyjacielem Sethem zostaliśmy przyłapani, kiedy rozmawialiśmy z pewną waderą, która dopiero co się tam dostała. Złapali nas za obroże i ciągnęli do jednego z tych sterylnych pokoi, w których wykonuje się brudną robotę. Krzyczeliśmy, warczeliśmy, ale oni nie reagowali.
- Zostawcie nas! Nic nie zrobiliśmy!
Seth próbował gryźć, ale tylko go zbili. Potem nas rozdzielili. Potraktowali mnie prądem, miałem ślady na całym ciele, wypalone futro w kilku miejscach…Zacieśnili mi obrożę i podduszali.
- Stracisz głos i oduczysz się gadania wtedy, kiedy nie trzeba.
Szarpanie się nic nie dawało. Tylko pogarszało sprawę.
Przestali dopiero wtedy, gdy straciłem przytomność. A obudziłem się…
- Fala!
- Fala?
- Fala! Skąd się tu wzięła?!
Zamrugałem powiekami, by odpędzić koszmarny sen. Całe ciało bolało mnie, jakby mój sen był prawdą.
Powerless chwiał się na nogach, ale był całkowicie przytomny.
- Musimy się schować- stwierdziłem.
- Trochę mi zajęło dobudzenie cię- odparł, wciąż nerwowo zerkając w stronę morza. Fala nadciągała, bez dwóch zdań.
- Już nie śpię. Wynośmy się stąd.
Po piasku źle się biega.

<Powerless?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz