niedziela, 12 kwietnia 2015

Od Maydrina do Deathre

Już od dwóch tygodni jestem w Watasze Prawdziwej Przyjaźni. Nie sądziłem, że będę w stanie tak szybko przystosować się do życia tutaj, z innymi wilkami, bez dużych ludzi krążących dookoła, obserwujących każdy ruch. Zamieszkałem w niewielkiej grocie tuż przy strumyku w Lesie Mieszkalnym. Jest to bardzo przytulne miejsce, a część mojego umysłu, która wciąż poczuwa się szczeniakiem, zakwalifikowała ten las jako idealne miejsce do gry w chowanego. Lubię spokojne miejsca w watasze, choć zdarza mi się zapuszczać tam, gdzie wiem, że spotkam inne wilki. Czasami zagadam do jednego czy drugiego, ale nigdy nie jest to nic zobowiązującego. Wymiana kilku pytań, grzeczne odpowiedzi i ten drugi musi znikać, bo wzywają go obowiązki. Ja nie mam zbyt wiele przymusowej pracy. Jako pomocnik medyka nie poluję, by zapewnić watasze pożywienie, ani nie patroluję co dzień terenów, nie szpieguję dla alph innych stad. Nawet jeśli trafi się jakiś chory, zajmuje się nim Bellis, a zazwyczaj pomaga jej Sahara. Nie żebym jej nie lubił, bo po dwóch rozmowach wydaje się całkiem sympatyczna, ale przez to że dorosła, nie mam co robić całymi dniami. To natomiast skłania mnie to włóczenia się po lesie lub wylegiwania się w jaskini.
Dzisiaj postanowiłem zaryzykować. Chciałem się wreszcie wyrwać z tego nudnego życia, poczuć adrenalinę, lecz nie strach, przeżyć przygodę. Dlatego postanowiłem wybrać się na Magiczną Skałę. Słyszałem wiele plotek na jej temat, lecz ani jednej nie sprawdziłem sam. A skoro mam taką możliwość, to czemu by z niej nie skorzystać?
Aby dotrzeć na Magiczną Skałę, trzeba przebyć długą drogę. Przede wszystkim muszę wydostać się z Lasu Mieszkalnego, by następnie przeciąć Las Łowów, kierując się na północ. Potem już tylko Miłosny Zakątek, Łuki i będę na miejscu.
Przejście połowę tej trasy zajęło mi cały dzień. Oczywiście, nie spieszyłem się, bo i po co, skoro nie ma takiej potrzeby. Rozkoszowałem się zapachami, podziwiałem widoki. Korzystałem z wolności, którą sam wywalczyłem.
Musiałem zatrzymać się gdzieś na noc. Przez długi czas krążyłem, nie mogąc znaleźć odpowiedniego miejsca. Niektóre rejony okazywały się zbyt wilgotne, inne nieosłonięte przed chłodnym wiatrem. W końcu jednak wypatrzyłem pewne miejsce. Była to niewielka nora, zapewne lisia, na szczęście dawno temu opuszczona przez właściciela. Z uśmiechem na ustach wpakowałem się do środka. Było trochę ciasno, ale nie narzekałem. Ułożyłem się, lecz nie czułem zmęczenia. Leżałem z otwartymi oczami, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo nad sobą. Wkrótce ciemność ukołysała mnie do snu.
Nie spodziewałem się, że obudzę się tak wcześnie. Zamrugałem oczami i ziewnąłem, by odgonić sen, który wciąż jeszcze panoszył się na obrzeżach moich myśli. Musiałem go odepchnąć, nie mogłem się rozleniwić. Miałem już wstawać, lecz poczułem, jak coś spada na mnie z góry. Potrząsnąłem głową, nie przywiązując do tego zbyt wielkiej wagi i zacząłem gramolić się do wyjścia. Uniosłem głowę i wtedy ciemność przysłoniła mi świat. Sekundę wcześniej zdołałem dostrzec ruch na zewnątrz nory. Dawny lokator?, zastanawiałem się. Wątpliwe. Najpierw sprawdziłby, kto zajął jego mieszkanie. Jeśli przeciwnik byłby silniejszy od niego, uciekłby i poszukał nowej kryjówki. Jeśli natomiast uznałby samego siebie za mocniejszego, rozpocząłby walkę. Zasypywanie nie kwalifikowało się do żadnego z tych wyjść.
Walcząc z odruchem wymiotnym, ponieważ ziemia wpadła mi do ust, zacząłem przekopywać się w górę. Szybkimi ruchami rozgarniałem ziemię i wkrótce wydostałem się na powierzchnię, gotowy do walki. Wprawdzie nie miałem pojęcia, kogo się spodziewać, lecz wolałem być przygotowany na każdą ewentualność. Takiej, jaką zastałem, nie przewidziałem. Przede mną stała wilczyca. Brązowa o zielonych oczach praktycznie zlewała się z otoczeniem. Dostrzegłem zawiązaną na szyi czarną chustkę, która odróżniała ją od drzew i krzewów wokół. Spoglądała na mnie nieufnie, w oczach czaiła się determinacja. Rzuci się na mnie?, przemknęło mi przez myśl. Całkiem możliwe, odpowiedziałem sobie od razu.
- Jestem Maydrin.- przedstawiłem się. Tak najlepiej rozpocząć rozmowę - ujawnić jakąś informację o sobie, by druga osoba wiedziała, że nie mamy nic do ukrycia, że jesteśmy warci uwagi, zaufania. Wilczyca mierzyła mnie wzrokiem, nie odpowiedziała od razu.
- Wataha Prawdziwej Przyjaźni?- zagadnąłem po raz drugi. Wadera spojrzała mi w oczy, zastrzygła uszami. Zwróciła na mnie uwagę.
- Tak - odparła, przeciągając samogłoskę. - Od dawna jesteś członkiem?
- Dwa tygodnie.- Wzruszyłem  ramionami. - Może mi zaufać.
- Deathre.
- Miło mi cię poznać, 
mionami.- Jak ci na imię?
Wahała się chwilę, niepewna, czy Deathre. - Uśmiechnąłem się przyjaźnie.
- Bez wzajemności - odrzekła sucho. - Co robiłeś w tamtej norze?
- Spałem.
Wadera uniosła brew.
- Spałeś? - powtórzyła jak echo. - To nie jest Las Mieszkalny.
- Widzę.- Zacisnąłem usta, by powstrzymać się od ironicznej uwagi. - Idę na Magiczną Skałę, musiałem gdzieś przenocować.
- Najwyraźniej szedłeś okrężną drogą - wytłumaczyła mi, choć widać było, że jest tym znudzona, jakby po raz setny powtarzała szczeniakowi: ,,Nie dotykaj tego.''- Idąc przez Las Odpoczynku i Katakumby, dotarłbyś tam dwa razy szybciej.
- Skąd wiesz, że specjalnie tędy nie poszedłem? - droczyłem się.
W oczach zapłonęły jej niebezpieczne ogniki, jakby rozgniewała ją moja uwaga.
- Nie moja sprawa - wzruszyła ramionami.
Zapanowała chwila ciszy.
- Idź stąd. - powiedziała poważnym tonem. Ta uwaga zdziwiła mnie i zdenerwowała jednocześnie. Nie będzie mi mówić, co mam robić! Nigdy więcej nie będę się nikomu podporządkowywał. Jestem wolny. Kiedy już miałem wygłosić jakąś kąśliwą uwagę, Deathre dodała:
- Jestem tu na łowach. Z Avaer i Abyss. Nie przeszkadzaj nam.
Wadera mówiła takim tonem, który sprawiał, że miałem ochotę uderzyć ją w pysk. Promieniowała pewnością siebie i siłą. Pani wszechświata, prychnąłem w myślach.
I właśnie w tej chwili rozległ się dziwny dźwięk. Zaburczało mi w brzuchu. Deathre zmarszczyła brwi, przyglądając mi się w skupieniu. Nie skomentowała tego, lecz miałem wrażenie, że usiłuje nie wybuchnąć śmiechem. Odwróciłem się, czerwony na pysku, zły i zażenowany. Ruszyłem przed siebie, nawet nie sprawdzając, czy idę w kierunku Magicznej Skały.
- Mamy upolowane zające! - krzyknęła za mną Deathre. W jej głosie słyszałem nutę rozbawienia. - Jeśli jesteś głodny, może damy ci trochę.
- Nie, dzięki - burknąłem pod nosem. Nieświadomie jednak zatrzymałem się, kończyny zaprotestowały przeciwko dalszej wędrówce. Żołądek domagał się jedzenie. Od dwóch dni nic nie jadłem, a to dlatego, że poniekąd jedzenie mi się znudziło. Mogłem robić mnóstwo innych rzeczy, zamiast marnować czas na jedzenie. Ta sama, jednostajna czynność- przeżuwanie, połykanie. Lecz nie można nie jeść w nieskończoność.
Nawet się nie zorientowałem, a wracałem w kierunku brązowej wilczycy, która czekała na mnie z szyderczym uśmieszkiem na ustach.
- Prowadź - westchnąłem.

<Deathre?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz