piątek, 10 kwietnia 2015

Od Bellis do Arna

Była śliczna pogoda. Słońce znajdowało się w zenicie. Wiał delikatnie wiatr, a znad potoku zimna bryza, która odświeżała powietrze. Podeszłam bliżej, aby napić się nieskazitelne czystej wody. Po drugie stronie siedział mały ptaszek, był to podajże kos. Wpatrywał się w moje ruchy i podskakiwał wzdłuż strumyka. Ja nadal piłam. Wszedł do niego i powoli zbliżał się do mojego pyska. Podniosłam głowę, a on wrócił na swoje miejsce.
- Piękna pogoda, prawda ? - spytałam nie licząc na odpowiedź. - Dużo zwierząt przychodzi na tereny mojej watahy, aby napić się ze strumienia.
- Ćwirr-Ćwirr.
- Acha ! - wykrzyknęła, a ptaszek ponownie odsuną się o kilka kroków. - Przepraszam. Pewnie serduszko bije Ci jak oszalałe. Nie masz się czego bać. - uspokoiłam małe stworzonko.
- Ćwir-Ćwir-Ćwir. - podszedł.
- Zdradzę Ci pewien sekret. Ponoć potok ten leczy rany, ale ani mru-mru !
- Ćwi..
- Powiedzmy, że nie miałeś zamiaru nic powiedzieć. - zaśmiałam się cichutko. - Muszę już iść, ale przyjdę, tu na zachód słońca. Bardzo chętnie Cię jeszcze zobaczę.
- Triu-Triu ! 
- Do zobaczenia !
Idąc przez las natrafiłam się na jarzyny. Próbowałam przejść nie narażając się na bolesne ukucie, wiedziałam także, iż oprócz tych owoców rosą tu także bardzo trujące rośliny zwane Kambulą. Wyglądają podobnie, ale ich kolce są czerwono-niebieskie. Wracając do mojej próby przejścia, niestety nadziałam się. Zaczęłam się cofać, co spowodowało następne bóle poduszeczek jak i samych łap. Wyszłam, zobaczyłam i zemdlałam. Usłyszałam jedynie biegnącego wilka...

<Arno?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz